Szklankę miodu gryczanego wymieszać z nakrętką rumu, dwoma jajami, dwiema szklankami mąki, łyżeczką sody i przyprawami w proszku lub tłuczonymi (minimum to imbir i cynamon w proszku i goździki). Piec w natłuszczonej i wysypanej bułką tartą foremce w 180 st. do suchego patyczka (ok. 45 min.), wystudzić na kratce.
Objaśnienia.
Miód gryczany nadaje się najlepiej bo jest ciemny i aromatyczny i ma mniejsze wartości odżywcze od innych miodów (więc nie żal go podgrzewać).
Rum używam o nazwie Malibu (kokosowy, w białej butelce), u nas w domu nie pijemy alkoholu, więc butelka starcza na kilka lat.
Mąki innej niż luksusowa, uniwersalna i krupczatka nie stosowałem.
Przypraw nie żałuję, zwykle daję po łyżeczce sproszkowanego imbiru, cynamonu i kardamonu i pół łyżeczki gałki, trochę goździków utłuczonych w moździerzu i świeży imbir drobno siekany. Lubię też dodać smażonej skórki pomarańczowej i kawałki orzechów włoskich (max. ćwiartki) lub laskowych (max. połówki); kiedyś dodawałem orzeszki pinii, gdy używałem miodu ze spadzi iglastej – ale uznałem to za marnotrawstwo jego właściwości odżywczych (poza tym jest na to za drogi).
Foremkę zwykle używam „prostokątną” (dno 8 x 21), ale czasem nawet wyłożone papierem do wypieków pudełko blaszane w kształcie serca (po bombonierce Wedla).
Piernika nie ma co psuć przekładaniem lub polewaniem, można ewentualnie udekorować rządkiem połówek orzechów włoskich (przed wstawieniem do piekarnika).
Czasu pieczenia nie potrafię miarodajnie podać, gdyż nasza kuchenka gazowa nadaje się do wymiany (zwł. piekarnik).
Piernik przechowuję w blaszanej puszcze lub w folii aluminiowej; trudno mi powiedzieć jak długo można 🙂